Utalentowany junior Legii: "Szansę trzeba sobie wydrzeć"

W sportowej ścieżce liczą się niuanse. - Rodzice zawsze jeździli ze mną na turnieje. Kiedyś dostałem powołanie na kadrę Wielkopolski. Inni koledzy też dostawali, ale ich nie miał kto zawieźć. Przepadli - mówi niespełna 18-letni Filip Karbowy, obecnie zawodnik drugiej drużyny Legii Warszawa.

Piłek było mało i nie były odpowiednio napompowane. Byli jedynym rocznikiem w malutkim klubie OLO Władysławów, prowadzonym przez trenera Miłosza Oleka. Sama miejscowość nie ma nawet dwóch tysięcy mieszkańców, do drużyny zapisywali się głównie chłopcy z sąsiednich wiosek. A jednak aż czterech z nich wypromowało się i dostało szansę w ekstraklasowych klubach. Jednym z nich jest niespełna 18-letni Filip Karbowy, który obecnie gra w drugiej drużynie Legii Warszawa.

- Byłem w drugiej klasie gimnazjum i zastanawiałem się, co dalej robić. Z klas sportowych wchodziła w grę wyłącznie ta Anwilu Włocławek, gdzie grał mój brat. Ale ciężko mi było nawet o testy, bo jak z rodzicami dzwoniliśmy, to nikt nie chciał na nie wziąć zawodnika z tak małego klubu jak mój - opowiada pomocnik warszawskiego klubu. - Raz pojechałem do Widzewa Łódź, ale tam powiedzieli, że nie przyjmą mnie, bo we Władysławowie za rzadko trenowaliśmy.

Historia tego młodego zawodnika przypomina wiele innych - chłopaka zakochanego w futbolu, spędzającego na podwórku swój cały wolny czas. Grającego z kolegami i braćmi na ulicy, piaszczystym boisku, pod domem. Wtedy dostrzegł ogłoszenie o rekrutacji do klubu. Na początku bał się powiedzieć o nim rodzicom, ale szybko się przemógł. Perspektywa gry na prawdziwym boisku i trenowania na orliku była zbyt zachęcająca, by mieć opory. Rodzice nie robili mu przeszkód.

Rób, co dla ciebie najlepsze

- Gdyby nie oni, to nie miałby mnie kto zawieźć na treningi, nikt nie wspierałby mnie w trakcie meczów. Oni zawsze jechali ze mną na turnieje. Bez nich niczego bym nie osiągnął. Kiedyś dostałem powołanie na kadrę Wielkopolski i znalazłem się tam tylko dzięki nim. Inni koledzy też dostawali, ale ich nie miał kto zawieźć. Przepadli - opowiada Karbowy.

Rola rodziców jest nie do przecenienia. Jedni potrafią być pomocni, być zawsze blisko drużyn swoich dzieci, ale też przesadnie reagować w trakcie ich meczów. Na szkoleniach trenerskich o takich przypadkach mówi się "KOR", czyli "Komitet Oszalałych Rodziców". - Moi byli inni - zapewnia 18-latek. - Bardzo spokojnie oglądali spotkania i tylko po meczach tata, który zna się na piłce, przekazywał mi swoje uwagi. Żebym grał szybciej, doskakiwał do przeciwnika, podpowiadał kolegom.

Ten wpływ nie skończył się wraz z wysłaniem swojego syna do Warszawy. - Ja jestem spokojnym chłopakiem, ułożonym przez rodziców. Mieszkamy w bursie, więc nie ma mowy o wyjściach, choć to też zależy od charakteru. Rodzice tylko grozili, że jeśli ze szkołą nie będzie dobrze, to wracam do domu. Ale też zawsze mówili mi, żebym nie przejmował się niepowodzeniami i zawsze robił to, co myślę, że jest dla mnie najlepsze. Oni wierzyli i wierzą we mnie - zaznacza.

Graj jak Xavi

A trener? - Samouk. Nauczył mnie chyba wszystkiego, czego sam się dowiadywał z książek. Był zafascynowany Barceloną i mnie jako wzór wskazywał Xaviego, kazał oglądać jego zagrania. On nie przygotowywał nas pod względem taktycznym, ale mieliśmy się bawić piłką, grać szybko - na dwa, trzy kontakty. A przecież wiadomo, że w tak młodym wieku to chłopak chce kiwać - mówi.

Jednak, jak każdy trener, popełniał błędy, choć te - w sporej części - tłumaczą braki infrastrukturalne. Karbowy: - Nie mieliśmy siłowni, aczkolwiek myślę, że pewne ćwiczenia wzmacniające sylwetkę mogliśmy z powodzeniem wykonywać na boisku. Przychodząc do Legii, miałem problemy z dojściem do pełnej sprawności górnej części ciała. Tutaj mam pięć treningów w tygodniu i mecz, tam dwa-trzy i mecz. Może sądził, że jest to nam niepotrzebne? Może nie miał czasu, bo dodatkowo pracował w urzędzie?

- Bardzo dużo na nas krzyczał, był zawsze energiczny. Dla niektórych młodych chłopców był to problem, przez to się spalali. Dostawali opieprz i ich nie było. Trener musi potrafić podejść psychologicznie do każdego młodego zawodnika, ale z mojej perspektywy to było dobre. Jeżeli ktoś załamuje się z powodu uwag szkoleniowca, to co będzie, gdy ryknie Żyleta? - pyta retorycznie.

Zapracuj na szansę

Przejście do Legii czy innego większego klubu to tylko pierwszy krok, a nie żaden sukces. Potrzeba jeszcze cięższej pracy, jeszcze więcej wysiłku oraz samozaparcia, by przebić się. Zwykle z jednego rocznika do pierwszej drużyny przebija się dwóch piłkarzy, a i tak nie jest powiedziane, że utrzymają się w składzie. Jeśli nie dają sobie rady w juniorach lub rezerwach, szybko znajdowani są następcy.

- Gdy patrzę na innych, np. mojego rówieśnika Dawida Kownackiego z Lecha Poznań, to jest zazdrość. Bo oglądasz ich występy, znasz swoje możliwości i wiesz, czujesz, że nie jesteś gorszy. Ale to normalne. Tak samo jak to, że w Legii nie każdy dostanie swoją szansę, że trzeba być naprawdę wyjątkowym, by ją dostać. I warto na to czekać, bo jeden występ w Legii może dać więcej niż kilka, kilkanaście epizodów w mniejszych, słabszych klubach - mówi Karbowy.

Czy obawia się, że swojej szansy się nie doczeka? - Tak. Widziałem już wielu, którzy jej nie dostawali. Zdobyłem mistrzostwo polski juniorów, ale co to teraz znaczy? Szanuję to, co było, ale patrzę przed siebie. Najważniejsze, że sam nie czuję się słabszy. Byłem już na treningach i obozie z pierwszym zespołem. Tam gra się szybciej, ale technicznie nie ma wielkiej dysproporcji. Tylko tempo i zachowanie na boisku - np. cwaniactwo w pojedynkach fizycznych. Pamiętam debiut w sparingu z Karabachem Agdam. Wszedłem na 25 minut i tak się nabiegałem, że złapała mnie dętka. Co innego, gdy na boisku odebrać piłkę chce ci np. Łukasz Trałka, a jakiś zawodnik z trzeciej ligi w której grają rezerwy - opowiada.

Walcz o swoje

- Są różni zawodnicy. Jedni starają się za wszelką cenę, ciągle się motywują i chcą czegoś dokonać przeciw wszystkim. Ja jestem spokojniejszy. Inaczej to traktuję, bo wiem skąd przyszedłem. Czy poradziłbym sobie w Legii? Bardzo dużo siedzi w głowie. Zagrałbym pierwszych kilka piłek i byłoby dobrze. Mieliśmy zajęcia z psychologiem. Kazał mi przed meczem przypominać sobie najlepsze zagrania z poprzednich meczów, wychodzić na następne spotkanie z nastawieniem, że wszystko będzie dobrze.

Wykorzystanie szansy to nie wszystko. Profesjonalny futbol nie wybacza. Jednym z najlepszych przykładów jest obecnie 28-letni Dawid Janczyk, który 10 lat temu debiutował w Legii. Zrobił furorę i w lidze, i w europejskich pucharach i na mistrzostwach świata do lat 20 w Kanadzie w 2007 roku. Za cztery miliony euro trafił do CSKA Moskwa, zagrał tam 14 razy, strzelił jednego gola. Po kolejnych wypożyczeniach przepadł, mówiło się o jego problemach pozaboiskowych. Odnalazł się na początku 2014 roku, gdy w Legii dano mu szansę powrotu do formy. Chociaż na krótko wrócił do ekstraklasy w barwach Piasta Gliwice, to znów o nim nie słychać.

Karbowy: - Kiedyś pojawił się na naszych treningach. Na początku nie wiedziałem, kto to jest. A on wtedy ledwo mieścił się w koszulkę. Dla nas był świetnym przykładem. Miałem też kilku kolegów, którzy dzień w dzień po szkole chodzili na kebab. I nawet jak któryś z nich był dobry, to szybko odpadali i następny przychodził na jego miejsce. W piłce najpierw trzeba wywalczyć, wydrzeć swoją szansę, a dopiero później jej nie zmarnować.

źródło: Okazje.info

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.